Ile wart jest menedżer? Bieżące tendencje obserwuje F. Davies z magazynu Business Management.
www.busmanagement.com
„Płacę, więc oczekuję efektów” - mają w zwyczaju mówić kierownicy swoim podwładnym. Ta zasada rzadko jednak dotyczy samych menedżerów, co zauważyli w końcu udziałowcy największych światowych korporacji. Bezsprzecznie są powody do zastanowienia, albowiem przeciętne wynagrodzenie roczne dyrektorów naczelnych spółek wchodzących w skład indeksu Standard & Poor's 500 wyniosło w 2005 r. 13,5 miliona dolarów - czyli 5 razy więcej niż na początku lat 90.
Jak twierdzi D. Zion z Credit Suisse, błędem byłoby sądzić, iż menedżerowie nie zasługują na wielomilionowe gaże. Jeżeli dzięki nim firmy prosperują, a akcjonariusze otrzymują ponadprzeciętne zyski, taka praca musi mieć swoją cenę. Problem polega jednak na tym, iż - tak jak piłkarskie kluby - wiele firm za bajońskie sumy pozyskuje najlepszych graczy, którzy okazują się potem niespełnionymi talentami lub wypalonymi gwiazdami.
Umiar jest niezbędny, ponieważ „przecieki” o wysokich poborach zwłaszcza słabych menedżerów niszczą mozolnie budowaną reputację firmy. Klienci będą pewni, iż to oni są sponsorami, płacąc zbyt wiele za produkty, zaś wysokiej klasy specjaliści - „najcenniejszy kapitał organizacji” - utwierdzą się w przekonaniu, że otrzymują zaledwie III-ligowe zarobki.
Wynagradzanie za efekty nie może oznaczać zatem tylko udziału w zyskach, np. w formie opcji na akcje firmy. Potrzebny jest też „kij”. Uzależnienie poborów od osiągnięcia celów stawianych przez właścicieli jest najlepszą motywacją do wytężonego wysiłku. Stawką jest przecież siedmiocyfrowa suma.